piątek, 22 czerwca 2012

11

Jak widać, z silną wolą u mnie słabo, ale skoro za tydzień muszę oddać pierwszy rozdział pracy licencjackiej, postanowiłam zrobić COKOLWIEK innego, a że mój limit na twarzoksiążce to dwie godziny, padło na bloga. Nie mam zamiaru pisać Wam, co się działo od ostatniego wpisu, bo i tak czytają to trzy osoby, które doskonale wiedzą co u mnie. Pozwolę sobie przejść od razu do anegdoty, której wspomnienie skusiło mnie do wizyty tutaj.

Po 7 godzinach spędzonych w upale na stadionie budowlanych prawa strona mojego ciała przybrała kolor dojrzałego pomidora. Najbardziej ucierpiało ramię i łopatka. Pierwszą pomocą był oczywiście niezawodny kefir. Po meczu pojechaliśmy do Michała, gdzie zdjęłam moją wspaniałą koszulkę Tytanów (możecie ją podziwiać do woli na zdjęciu na fb- miałam wtedy jeszcze relatywnie normalny kolor...), luby zaaplikował mi na plery pół butli kefiru po czym zaproponował udko pieczone na obiad, na co z chęcią przystałam, jako że cały dzień żywiłam się radością z wygranej i arbuzem, który w połowie dnia był już ciepły. Aby nie mierzić teściowej in spe widokiem siebie w samym staniku, owinęłam się moją koszulką, co jednak znacznie utrudniało spożywanie udka pieczonego. Mama mojego Michasia jest jednak kobietą wyrozumiałą i niejedno w życiu widziała, kazała mi się z tej bluzki odwinąć, przecież mam stanik, a w domu nikogo innego nie ma. W związku z tym koszulka poleciała w kąt a ja się wzięłam za jedzenie na poważnie. Jednak po kilku kęsach zauważyłam, że siedzący na przeciwko mnie Michaś, ma dziwną minę. Po chwili wypalił:
- Nie no, weź się zakryj czymś, bo teraz ja nie mogę się skupić na jedzeniu...
Poczułam się miło połechtana komplementem, jednak obecność duszącej się ze śmiechu teściowej zepsuła atmosferę...


Taka sobie o ta historyjka ale niech będzie na rozgrzewkę. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie (jak na przykład nieodparta chęć napisania podrozdziału o biologicznych uwarunkowaniach mowy) to dostaniecie drugą część najbardziej niepokojącego wytworu mojej pisarskiej wyobraźni, który porzuciłam w listopadzie ubiegłego roku.

PS. Wpis ten jest dedykowany mojemu najwierniejszemu fanowi, który krzyczy na mnie, że nic nie piszę za każdym razem, kiedy się spotkamy, mimo że wszyscy pozostali zapomnieli już, że ten blog w ogóle istnieje. Kuba, to najlepiej pokazuje, jak ubogie jest Twoje życie:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz