wtorek, 30 sierpnia 2011

5. Ogłoszenia parafialne

Jeśli ktoś nie wie, jak zostawić komentarz z podpisem, oto rozwiązuję zagadkę: Jeśli nie masz konta na żadnym z podanych profili, wybierz opcję Nazwa/ Adres URL i w polu Nazwa wpisz swoje imię, nick, czy co tam sobie wymyślisz:) Potem tylko przepisać kod z obrazka i gotowe!

4

- Nazywam się Brigitte i nie żyję od prawie stu lat, a widzisz mnie bo masz moją bransoletkę, a ja mam coś do załatwienia na ziemi, zanim wyruszę dalej. Długo musiałam czekać na taką okazję, ale w końcu się udało. To jak, pomożesz mi?

Dominika przez dłuższą chwilę gapiła się w lustro, starając się dojść do siebie. Była niemal pewna, że to sen, ale co z tego wynikało? A może naprawdę przegięła z imprezowaniem i teraz siedziała przed lustrem, gadając do swojego odbicia? Postanowiła dla własnego dobra założyć, że to sen. Skoro śnię, mogę się zgodzić i zobaczyć, dokąd mnie to zaprowadzi, najwyżej rano będę miała niezły temat na opowieści przy ognisku, pomyślała.

- Co miałabym zrobić?- odezwała się po dłuższej chwili.

- Najpierw chciałabym, żebyś poznała moją historię. To co widziałaś we śnie to ostatnia minuta mojego krótkiego życia. Mężczyzna, który mnie zabił był moim mężem, nazywał się Tomasz Makowski- dopiero, gdy Brigitte wypowiedziała polskie nazwisko, Dominika zdała sobie sprawę z czegoś niezwykłego.

- Czekaj- przerwała duchowi, czy czymkolwiek była postać w lustrze- Nie mówisz po polsku ani angielsku a mimo to cię rozumiem… Zaraz, ja też nie mówię po polsku! To… francuski? Jak to możliwe, ja nie znam francuskiego!

- Sama nie wiem do końca, jak to działa, ale to nieważne, słuchaj mnie. Poznałam Tomasza w 1932 roku w Paryżu. Jego rodzice wyjechali z Polski jeszcze zanim się urodził i założyli w stolicy dobrze prosperującą cukiernię, pieniędzy im więc nie brakowało. Wysłali zatem jedynego syna na Sorbonę i tam właśnie się poznaliśmy. Ja miałam dwadzieścia dwa lata, on dwadzieścia cztery. Zakochałam się w nim bez pamięci, był szarmancki i elegancki a jednocześnie czułam w nim jakąś dzikość, coś nieposkromionego. Chyba właśnie to mnie do niego tak przyciągnęło. Potrafił włamać się do mojego pokoju o trzeciej nad ranem, tylko po to by skraść mi całusa i darować bukiet róż… Moi rodzice byli nim zachwyceni, gdy więc pół roku później poprosił ich o moją rękę, zgodzili się bez wahania. Wesele na dwieście osób, potem miodowy miesiąc nad morzem, to były najpiękniejsze dni mojego życia. Ta bransoletka, którą masz na ręce to prezent ślubny, była w rodzinie Tomasza od pokoleń. Po powrocie z miesiąca miodowego zamieszkaliśmy w niewielkim mieszkanku , które kupili jego rodzice. Powoli sielanka zmieniła się w rutynę: oboje studiowaliśmy, Tomasz pracował w banku i na dodatek pomagał rodzicom prowadzić interes. Widywałam go rzadko a i wtedy nie było już tak jak na początku- był zmęczony, nie miał sił na rozmowy, pieszczoty, nie miał czasu dla mnie. Z czasem zaczęłam robić mu o to awantury, krzyczałam, że nie takiego życia pragnęłam i że coś musi się zmienić. On jednak zwykle zbywał to wzruszeniem ramion lub, gdy robiłam się dla niego zbyt głośna, po prostu wychodził. Wracał w środku nocy, pijany, w potarganych ubraniach, ze śladami szminki na kołnierzu. Ale lubiłam te momenty- to był jedyny czas, kiedy kochaliśmy się, choć on był ledwie świadomy tego, co robi. Po czterech latach małżeństwa pogodziliśmy się z faktem, że nigdy nie dam mu dziecka, lekarz powiedział, że nic nie da się zrobić. Ta wiadomość zbliżyła nas do siebie na kilka miesięcy, potem jednak wszystko wróciło do normy. Wtedy, jesienią trzydziestego szóstego poznałam Charlesa. Miał dziewiętnaście lat i takie brązowe oczy… Był wszystkim, czego nie chciał i nie mógł dać mi Tomasz- był młodością, szaleństwem i pachniał latem. Nasz romans trwał prawie rok, Tomasz, zajęty własnymi sprawami nie zauważał nic. Przestaliśmy więc uważać. I nakrył nas razem, och jacy byliśmy głupi, spotykając się w moim mieszkaniu! Tomasz wpadł w szał, złapał w rękę świecznik i krzyczał, że nas pozabija. Pamiętasz tę jego dzikość, o której ci mówiłam? Teraz okazał ją w pełnej krasie… Najpierw podszedł do mnie, złapał za włosy, ale Charles… Mój biedny, głupi Charles… chciał, próbował…- głos jej się załamał, ale Dominika, zasłuchana, nie przerwała kobiecie- próbował mnie ratować, odciągnął Tomasza i zaczął się z nim szarpać- podjęła historię, uspokoiwszy się trochę- Nie miał jednak szans wobec całej wściekłości mojego męża i po chwili patrzyłam, jak jego krew i… och… kawałki jego mózgu rozchlapały się po całym pokoju. Podbiegłam do niego, złapałam, zanim zdążył upaść na podłogę, ale już było dla niego za późno… Wyszeptał jeszcze, że mnie kocha… Resztę znasz ze snu.

W pokoju zapadła cisza.

- To… straszne… - odezwała się w końcu Dominika- ale… dalej nie rozumiem, co ja miałabym zrobić?

- Chciałabym, żebyś odnalazła jakiegoś krewnego lub krewną Tomasza i zwróciła tę bransoletkę. Przestała należeć do mnie w dniu, kiedy zdradziłam męża.

- Ale to przecież niemożliwe, on mieszkał w Paryżu, jak niby mam to zrobić?

- Tomasz wrócił do Polski. Kiedy… kiedy umarłam i zorientowałam się, że jestem duchem, zobaczyłam jak mój mąż klęka nad moim ciałem i całuje je w czoło. Potem wybiegł z mieszkania. Sama nie wiedząc co właśnie się stało, podążyłam za nim. Pobiegł do swojej matki i opowiedział jej co się stało. To była kobieta twardo stąpająca po ziemi, a dla syna zrobiłaby wszystko. Spakowała więc jego rzeczy, wypisała czek na sporą sumę i wsadziła oszołomionego jeszcze Tomasza w pierwszy pociąg do Polski. Kazała mu jechać do swojej siostry, do Lublina. Sama wróciła do mieszkania i zaczęła sprzątać. Nie wiem, co zrobiła z ciałami, bo po kilku chwilach mój duch zaczął… jakby wsiąkać do tej bransoletki, miałam ją wciąż na ręku. Zachowałam szczątki świadomości i wiem tylko, że bransoletka leżała przez jakiś czas w domu pani Makowskiej. Potem pamiętam jakieś wybuchy, krzyki, odgłosy ciężkich buciorów na podłodze i jakieś komendy wykrzykiwane po niemiecku.

- To musiała być druga wojna światowa- domyśliła się Dominika.

- Och. Więc była kolejna wojna…? Cóż, taki już jest ten świat. Ja w każdym razie aż do dziś nie miałam sposobności, by nawiązać kontakt z kimkolwiek…

- Z tego co mówisz, wynika że Tomasz zamieszkał w Lublinie. Tu właśnie jesteśmy. Myślisz, że to zbieg okoliczności?

- Nie sądzę, kochana, nie sądzę. Dasz radę go odnaleźć?

- Mogę spróbować, daj mi chwilę.

Podeszła do biurka i włączyła laptopa. Kiedy się odwróciła, Brigitte spoglądała na nią z lustra. Dominikę przeszył dreszcz. Gdzieś w głębi duszy wiedziała już, że to nie sen, choć starała się nie dopuścić do siebie tej myśli. Jeszcze nie teraz. Postanowiła skupić się na poszukiwaniach. Wbiła w wyszukiwarkę hasło Tomasz Makowski i po chwili odnalazła stronę internetową jakiejś cukierni na Podzamczu. Zdjęcie na stronie głównej przedstawiało przystojnego, młodego mężczyznę stojącego przed witryną pełną ciast, babeczek i tortów. Mężczyzna trzymał w ręku jakiś dokument oprawiony w ramę z ciemnego drewna. Podpis pod zdjęciem powiedział jej, że to właściciel kawiarni, Jerzy Makowski z dyplomem dla Cukiernika Roku 2007. Po chwili poszukiwań Dominika odnalazła na stronie zakładkę „Nasza historia”

- Tutaj coś jest- zaczęła, odwracając się w stronę lustra. Podniosła laptopa i usiadła z powrotem na stołku obok toaletki.

- A co to za urządzenie? Jakaś gazeta?- Brigitte uważnie przyglądała się ekranowi komputera.

- Eee… Tak jakby, nie wiem jak Ci to wytłumaczyć. W każdym razie można tu znaleźć różne informacje. Posłuchaj: Nasza firma została założona w 1938 roku przez Tomasza Makowskiego, cukiernika z wieloletnim doświadczeniem. Do września 1939 zdobył on już uznanie zarówno konkurencji, jak i klientów. Podczas wojny jej działalność zawieszono. W latach komunizmu syn Tomasza Makowskiego, Adam, przejął działalność ojca i pod jego skrzydłami kontynuował tradycję, mimo trudności związanych z panującym wówczas ustrojem politycznym. Od roku 1995 firmą zarządza Andrzej Makowski, wnuk założyciela. Mimo upływu czasu od trzech pokoleń cukiernia „Makowski i syn” korzysta z tradycyjnych receptur przekazywanych z pokolenia na pokolenie, a jej wyroby znane są w całej Polsce. Obecnie Andrzej Makowski wraz z ojcem, żoną Mirosławą i córką Alicją mieszka w Lublinie i kontynuuje rodzinną tradycję, zdobywając rokrocznie liczne nagrody, dyplomy i wyróżnienia.

- Czyli ma już prawnuczkę… - Brigitte zamyśliła się na chwilę- To jej oddasz bransoletkę. Kiedy ją zdejmiesz, przestaniesz mnie widzieć, postaram się więcej Cię nie nękać. Ale obiecaj, że pomożesz mi, że dostarczysz tej dziewczynie to, co jej się należy. Mogę na Ciebie liczyć?

- Nie wiem, to trochę dziwne, mam tak po prostu zapukać do jej drzwi i dać jej bransoletkę? Jak to wytłumaczę?

Nagle jakiś dziwny błysk pojawił się w oczach Brigitte. Wykrzywiła usta- widać było, że nie jest zadowolona z tej odpowiedzi.

- Słuchaj dziewczyno, zrób to po dobroci, albo sprawię, że nie prześpisz już żadnej nocy!

Dominika poczuła jakieś pieczeni e na nadgarstku. Dotknęła bransoletki. Była gorąca i zdawała się zacieśniać na jej ręce. Przestraszyła się nie na żarty

- Przestań, to boli!- krzyknęła w stronę lustra. W tym momencie poczuła, jakby zaczynała zapadać się w ciemność, jej świadomość była spychana gdzieś głęboko a na jej miejsce pojawiła się obca. Chciała krzyknąć, ale jej własne ciało przestało jej słuchać. Była przerażona jak jeszcze nigdy w życiu.

Po chwili wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Dziewczyna spojrzała w lustro. Brigitte nadal tam była, tym razem miała jednak skruszoną minę.

- Przepraszam- powiedziała, nie patrząc Dominice w oczy- poniosło mnie. Nawet nie wiedziałam, że mogę zrobić coś takiego, że mogę wejść w czyjeś ciało…

- Nie rób tego więcej. Pomogę ci, ale masz mnie potem zostawić w spokoju. Pomogę ci, jeżeli to nie jest sen.

- Nie jest. Przekonasz się rano. Teraz zdejmij bransoletkę i połóż się spać. Dziękuję, że się zgodziłaś i jeszcze raz przepraszam. Żegnaj.

Dominika spojrzała na bransoletkę, a kiedy spojrzała w lustro, zobaczyła w nim już tylko swoje odbicie- blada skóra i otwarte ze zdumienia usta. Zdjęła ozdobę i wskoczyła do łóżka. Sen znów przyszedł szybko, choć spodziewała się, że po czymś takim nie zmruży oka. Nie śniła tej nocy o niczym.

Gdy obudziła się następnego ranka, od razu spojrzała na toaletkę. Bransoletka leżała na kuferku, jednak coś było pod nią, chyba kawałek papieru. Podeszła do lusterka i wyjęła spod ozdoby kartkę ze starannie wykaligrafowanymi słowami: Nie śniłaś. Liczę na Ciebie. B.

Westchnęła głośno. Nie sądziła, że napisała to sama, jej pismo wyglądało jak bazgroły sześciolatka przy tych pięknych znaczkach. Hm, to jest po francusku, a ja wciąż rozumiem. Czyżby nagrodą za pomoc był dodatkowy język, tak za darmo? Ta myśl spodobała się Dominice. Zawsze chciała uczyć się francuskiego, nigdy jednak nie miała czasu zapisać się na kurs. Jej laptop wciąż był włączony, strona cukierni otwarta. Dziewczyna postanowiła, że jakkolwiek dziwne jest to, co robi, pomoże Brigitte. Jej historia była poruszająca. Jak odnaleźć tę Alicję? Z jej obliczeń wynikało że mogła mieć najwyżej dwadzieścia kilka lat, na pewno więc miała konto na jakimś portalu społecznościowym. Otworzyła ten najpopularniejszy i wklepała w wyszukiwarkę znajomych „Alicja Makowska”. Bingo, w Lublinie była tylko jedna. Z jej profilu wynikało, że ma siedemnaście lat. Prowadziła też bloga. Dominika kliknęła w prowadzący do niego link. Na blogu były zdjęcia niskiej, piegowatej dziewczyny o kasztanowych lokach. Było też kilka fotek biżuterii, którą autorka internetowego pamiętnika tworzyła sama. Pod każdym zdjęciem biżuterii był link prowadzący do aukcji internetowej. Dominice spodobały się szczególnie jedne kolczyki, malutkie babeczki z różowym lukrem. Hm, dziewczyna ma talent, pomyślała. Kliknęła na link do babeczkowych kolczyków, kliknęła kup teraz i sprawdziła, czy sprzedająca proponuje odbiór osobisty. Owszem, na terenie Lublina jest to możliwe, wystarczy zadzwonić i się umówić. Sięgając po telefon, Dominika zastanawiała się jak łatwo dzisiaj znaleźć dowolną osobę i spotkać się z nią. Poczuła się trochę nieswojo na myśl o tym. Wybrała jednak numer podany na stronie . Dziewczyna odebrała po kilku sygnałach. Miała bardzo miły głos. Umówiły się na ten wieczór na Podzamczu.

Gdy Dominika dotarła na miejsce, od razu rozpoznała Alicję. Mimo, że była niska, dziewczyna wyróżniała się z tłumu. Miała na sobie kolorową sukienkę w stylu lat osiemdziesiątych i ogromną skórzaną torebkę. Kasztanowe loki spływały kaskadą na blade, szczupłe ramiona i dalej, na plecy, sięgając niemal do pasa. Dominika odetchnęła i podeszła do niej.

- Cześć, jesteś Alicja?- wolała się upewnić, że rozmawia z odpowiednią osobą.

- Cześć, to ja. Ty musisz być Dominika- dziewczyna posłała jej uśmiech tak sympatyczny, że można było na niego odpowiedzieć tylko uśmiechem.

- Mhm. To może usiądziemy?

Znalazły sobie kawałek miejsca na murku okalającym Plac Zamkowy. Zapadał zmierzch i okolica wyglądała uroczo. Zamek był pięknie oświetlony, na schodach prowadzących do niego siedziało mnóstwo ludzi, kamienice tworzyły klimatyczny widok, mimo że większość z nich była nie była wyremontowana. Na murku, na którym siedziały, co kilka metrów porozkładane na kocach leżały przeróżne skarby: od starych żelazek, wybrakowanych zestawów sztućców, poprzez komiksy i książki, na starych kasetach wideo kończąc. Można tu było kupić wszystko to, co walało się na niemal każdym strychu i trochę więcej. Większości ludzi ten widok by nie zachwycił, ale dla Dominiki miał swój urok i nie zamieniłaby tego miejsca na żadne inne. Gdyby weszła po schodach na drogę prowadzącą od zamku dalej, na deptak, między starymi kamienicami i tysiącem pubów pełnych studentów i stanęła na niewielkim placyku z ruinami kościoła, jej oczom ukazałaby się panorama Lublina. Czasem spędzała tam długie godziny, po prostu patrząc. Z zamyślenia wyrwał ją głos Alicji.

- To jak trafiłaś na moje chałupnicze wyroby?- uśmiechnęła się znowu.

- Emm… Poleciła mi cię koleżanka, wie że lubię takie niebanalne ozdóbki. Masz prawdziwy talent.

- Dziękuję. Widzę, że masz niezły gust, ta bransoletka jest nieziemska!

Dominika spojrzała na swoją rękę. Sama nie wiedziała, dlaczego założyła bransoletkę Brigitte, mogła przecież włożyć ją do torebki. Jednak ozdoba przyciągała ją w jakiś sposób… Wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić.

- Właściwie to z powodu tej bransoletki chciałam się z tobą spotkać. Słuchaj, wiem że widzisz mnie pierwszy raz w życiu i nie zdziwię się, jeśli mi nie uwierzysz, ale ona należy do Ciebie. Właściwie to należała do Twojej rodziny od pokoleń, ale podczas wojny zaginęła- Dominika zobaczyła, że Alicja już otwiera usta, aby zadać oczywiste pytanie- Proszę, nie pytaj mnie skąd to wiem, to zbyt pokręcona historia. A i tak pewnie już masz mnie za wariatkę… Może zapytaj kogoś starszego z twojej rodziny, rodziny Makowskich, może oni będą coś wiedzieć na temat bransoletki. Po prostu chcę, żeby wróciła do prawowitych właścicieli. I błagam, nie proś o wyjaśnienia…

- Och- westchnęła Alicja- uwielbiam takie historie! Siostra mojego pradziadka, Adela, jest najstarszym członkiem rodziny, może ona będzie coś wiedzieć…- wzięła do ręki bransoletkę i przyjrzała się jej dokładnie, po czym założyła na prawy nadgarstek.

-Twój pradziadek, Tomasz… miał siostrę ?

- Tak. Urodziła się w tysiąc dziewięćset piętnastym, prawie całe życie mieszkała w Paryżu, ale kiedy się zestarzała, przyjechała do Polski, bo tam nie miał się nią kto zająć. Zna niesamowite historie i kiedy czuje w miarę dobrze, opowiada mi je. Hej, dużo wiesz o mojej rodzinie, skąd?

- Nazwisko twojego dziadka było na waszej stronie internetowej- nie skłamała, ale wiedziała, że jeśli Alicja zada kolejne pytanie, już tak łatwo nie uda jej się wywinąć- Czy mogłabym zobaczyć te kolczyki?

- A, tak, oczywiście- Alicja sięgnęła do przepastnej torby i grzebała w niej dłuższą chwilę. W końcu wręczyła Dominice błękitne pudełeczko przewiązane żółtą kokardką. W środku, na kawałku waty leżały wybrane przez nią kolczyki. Dominika sięgnęła do swojej torebki w poszukiwaniu portfela. Gdy go w końcu wygrzebała, Alicja odezwała się szybko.

- Daj spokój, są twoje. Za takie cudo?- pomachała jej przed oczami prawą ręką. Kamienie na bransolecie zalśniły granatowo. Dominika poczuła ukłucie żalu, stłumiła je jednak. Ten skarb nie należał do niej. Rozmawiały z Alicją jeszcze ponad pół godziny, zanim się pożegnały. Dominika polubiła ją, mimo różnicy wieku. Kiedy w końcu wróciła do domu i siadła przed komputerem, zobaczyła że Alicja już zaprosiła ją do grona swoich znajomych na portalu, z którego korzystała. Miały nawet kilku wspólnych, choć raczej nie spotkały się wcześniej, Dominika zapamiętałaby taką osobowość. Mimo początkowego żalu z powodu utraty bransoletki, teraz poczuła się wolna i cieszyła ją perspektywa zostawienia za sobą tej dziwnej historii.

Przez kolejny tydzień wypełniony egzaminami niemal zapomniała o tym wszystkim, czasem tylko zastanawiała się, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę. Aż do następnej soboty. Kiedy jak co tydzień weszła do akademika i skierowała kroki w stronę pokoju Radka, jej kolegi, miejsce wydawało się wrzeć. Kiedy w końcu znalazła się w pokoju, zobaczyła, że wszyscy obecni siedzieli skupieni wokół ekranu komputera i dyskutowali o czymś.

- Cześć wszystkim, o co ten hałas?

- Jakaś dziewczyna skoczyła dzisiaj z dachu kamienicy na Podzamczu- odpowiedziała jedna z koleżanek.

Serce Dominiki załomotało gwałtownie i podeszło do gardła. Gdy zbliżyła się do monitora, ktoś zrobił jej miejsce, żeby mogła przeczytać na jakiejś stronie z lokalnymi informacjami:

„Wstrząsająca tragedia miała miejsce dzisiejszego popołudnia na ulicy Podzamcze w Lublinie. Siedemnastoletnia dziewczyna z nieznanych przyczyn zeskoczyła z dachu kamienicy, ginąc na miejscu. Jak nieoficjalnie dowiedział się nasz reporter, była to córka właściciela słynnej cukierni. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną tego samobójstwa. Z relacji świadków wynika, że dziewczyna weszła na dach i bez zastanowienia po prostu zarobiła krok z jego krawędzi. Policja bada okoliczności tej tragedii.”

Pod spodem widniało kiepskiej jakości zdjęcie przedstawiające zakrwawioną dłoń w srebrnej bransoletce wysadzanej granatowymi kamieniami. Wokół przegubu ręki owinięty był pukiel kasztanowych włosów.

Dominika gapiła się na zdjęcie oniemiała. Odsunęła się od komputera, potrącając kogoś. Ktoś dotknął jej ramienia, słyszała jak ktoś inny wypowiada jej imię, jednak ona nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Wybiegła z pokoju, przemknęła przez korytarz i wypadła na dwór. Świeże powietrze ocuciło ją trochę. To… to niemożliwe, to nie miało nic wspólnego ze mną, próbowała się przekonać. Jednak intuicja podpowiadała jej co innego. Nie pamiętała jak znalazła się w domu. Gdy weszła do swojego pokoju i zapaliła światło, zobaczyła na poduszce coś, co odebrało jej dech w piersiach. Bransoletka leżała tam, przygniatając kawałek papieru. Dominika podeszła powoli do łóżka i podniosła ozdobę. Wciąż była zakrwawiona. Odłożyła ją z obrzydzeniem na biurko, po czym sięgnęła po kartkę. Starannym, znajomym jej pismem wykaligrafowano na niej kilka słów: Kobieta nie wybacza nigdy. Dziękuję za pomoc. B.



poniedziałek, 29 sierpnia 2011

3

Spać nie mogę. I wymyśliłam.

Dominika obudziła się z krzykiem. Koszulka nocna przykleiła się do jej mokrych od potu pleców, czuła też strużkę spływającą po czole. Wstała z łóżka, podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Znów ten sam sen. Od kilku nocy budziła się przerażona tą samą sceną podsuwaną jej przez przemęczony umysł. Ta sesja naprawdę dawała jej w kość. I jeszcze upały. Był maj, ale temperatury od ponad dwóch tygodni sięgały trzydziestu stopni. Teraz jednak do pokoju wpadło chłodne, nocne powietrze. Dziewczyna jeszcze raz odtworzyła w pamięci sen.

Klęczała w kałuży krwi, płacząc przeraźliwie, mamrotała coś przez łzy. Na jej podołku spoczywała głowa mężczyzny. Na jego skroni widniała okropna rana, krwawiła obficie. Mężczyzna patrzył jej w oczy i uśmiechał się. Z trudem oddychał, a Przy każdym wdechu wydawał okropne, chrapliwe dźwięki. Z uśmiechem na ustach wycharczał coś w nieznanym jej języku, na jego zakrwawionych wargach pojawił się pęcherzyk powietrza. Potem mężczyzna zamknął oczy. Zawyła przeraźliwie, po czym podniosła się. Miała na sobie suknię z liliowego jedwabiu, z rękawami obszytymi bordową koronką. A może koronka była biała? Teraz jednak całą suknię pokrywały szkarłatno- brązowe plamy. Spojrzała przed siebie i zobaczyła innego mężczyznę. Twarz miał wykrzywioną gniewem, pokrywały ją plamki krwi. W lewej ręce trzymał srebrny świecznik, teraz również pokryty krwią, jak wszystko w tym pokoju; Tapeta w różowe kwiaty, biała narzuta na niewielkim łóżku i drewniana rama okna, na wszystkim widniały okropne, czerwone plamy. Mężczyzna patrzył na nią. Krzyczał coś w języku, który wydawał jej się jednocześnie obcy i znajomy. Odpowiedziała mu drżącym, zachrypniętym głosem, błagała o coś. On jednak uśmiechnął się, właściwie wykrzywił usta w nienawistnej parodii uśmiechu, po czym postąpił krok do przodu. Cofnęła się, szepcąc błagalnie, on jednak ciągle postępował w jej kierunku, spychając ją co raz dalej. W końcu poczuła za plecami chłód szyby w oknie. Nie mając drogi ucieczki, krzyknęła po raz ostatni, rozpaczliwie, wkładając w ten krzyk całą nadzieję i chęć życia. Mężczyzna uniósł rękę ze świecznikiem nad głowę i zatrzymał ją, jakby się nad czymś zastanawiając. Krew spływała po srebrnym uchwycie i jej krople rozbijały się o drewnianą podłogę. Kap, kap, kap. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Już odzyskiwała nadzieję, gdy nagle ręka opadła na nią z impetem. Nie zdążyła nawet zasłonić się rękami przed ciosem. Usłyszała własny krzyk i brzęk tłuczonego szkła.

Wtedy Dominika budziła się. To już czwarta noc z rzędu, nie wytrzymam tego chyba, pomyślała. Poszła do łazienki, przemyła twarz zimną wodą a potem napiła się prosto z kranu. Piła długo i łapczywie, zdarte od krzyku gardło z wdzięcznością przyjmowało ten podarunek. Wróciła do łóżka i sceny ze snu znów do niej wróciły. Taki był żywy i realistyczny… Po plecach przeszły jej ciarki, w gardle miała gulę, której nie mogła przełknąć. Och, i jeszcze jestem sama w domu… Jej współlokatorki nie wróciły jeszcze z imprezy, choć było już dobrze po drugiej. To było do nich podobne, ale Dominice to nie przeszkadzało, póki dziewczyny myły po sobie naczynia i płaciły swoją część czynszu na czas. Dogadywała się z nimi, choć nie nazwałaby ich swoimi przyjaciółkami. Spojrzała na zegarek. Jutro sobota, ale to jej kolej na sprzątanie, wolała się więc wyspać. Z westchnieniem zamknęła oczy i postarała się nie myśleć o niczym. Sen przyszedł zadziwiająco szybko. Łaskawa noc nie zesłała jej więcej koszmarów, przynajmniej nie takich, które by zapamiętała.

Kolejny dzień minął Dominice na sprzątaniu małego mieszkania i nauce do wtorkowego egzaminu, który miała nadzieję zdać w pierwszym terminie, jak wszystkie zresztą. Na studiach radziła sobie całkiem dobrze, co było dla niej lekkim szokiem po trzech latach walki o każdą promocję do następnej klasy w liceum. Cóż, interesował ją kierunek, który wybrała, więc i uczyć było się przyjemniej. Archeologia była dla niej fascynująca i musiała przyznać, że z chęcią chodziła na niemal wszystkie zajęcia. Egzaminy nie były więc wyzwaniem nie do pokonania, wolała jednak przejrzeć notatki, ot, choćby dla spokoju sumienia. Wieczorem wpadła do znajomych z akademika, tam zawsze była impreza. Choć uczyła się nieźle, nie była kujonką i nie stroniła od zabawy i zdarzało jej się porządnie zabalować. Tak było i tym razem. Na szczęście kolega z roku odprowadził ją pod sam blok i nawet nie był zbyt natarczywy w kwestii odprowadzenia jej dalej, do łóżka. Gdy weszła do mieszkania, westchnęła. Współlokatorek znów nie było, ale mogła się tego spodziewać, w końcu to sobota- święty dzień dla każdego studenta. Zrobiła sobie kilka kanapek, wzięła z lodówki do połowy opróżniony karton soku i weszła do swojego pokoju. Włączyła telewizor, po czym wyciągnęła z szafy stary dres i zrzuciła z siebie dżinsy. Usiadła na stołku przed niewielką toaletką, szczotkując włosy. Jej uwagę przykuła srebrna bransoletka, leżąca na kuferku z kosmetykami. Była gruba i wysadzana granatowymi kamieniami. Dominika znalazła ten skarb tydzień wcześniej w lumpeksie, leżała zakurzona i niepozorna w koszyku przy kasie, pełnym pojedynczych kolczyków, plastikowych pierścionków i wybrakowanych broszek. Od razu przypadła dziewczynie do gustu, i choć kosztowała prawie dwadzieścia złotych, Dominika kupiła ją bez zastanowienia. W drodze do domu z ciekawości wpadła do jubilera, by dowiedzieć się, czy ozdoba ma jakąś wartość. Spodziewała się, że to jakaś imitacja srebra, w końcu wygrzebała ją w lumpeksie. Gdy jubiler- siwy mężczyzna koło sześćdziesiątki, z zadziwiająco delikatnymi dłońmi, po kilkuminutowych oględzinach zaproponował Dominice za bransoletkę czterysta złotych, dziewczyna była w takim szoku, że przez dobrą minutę gapiła się na sprzedawcę z otwartymi ustami. Gdy ten powtórzył swoją ofertę, już, już miała się zgodzić, gdy jednak, pod wpływem impulsu- tak jak wtedy, gdy ją kupiła- odmówiła mu, po czym wróciła ze skarbem do domu. Teraz, gdy patrzyła na bransoletkę, zastanawiała się, dlaczego to zrobiła. Przecież to byłby interes życia! Podniosła ozdobę, po czym założyła ją. Prezentowała się niezwykle ładnie w żółtym świetle lampki; kamienie połyskiwały tajemniczo, a wygrawerowany na brzegach bluszcz zdawał się poruszać.

Gdy Dominika spojrzała z powrotem w lustro, głośno wciągnęła powietrze, po czym, przerażona, odsunęła się od niego tak gwałtownie, że zleciała ze stołka. Masując rękę, którą zamortyzowała upadek, próbowała uspokoić oddech. Mogłaby przysiąc, że z lustra spoglądała na nią inna kobieta. Nie zdążyła się przyjrzeć, zobaczyła tylko ciemne włosy, podczas gdy ona sama była blondynką…

- Mogłam nie palić tego trzeciego skręta, zaczyna mi się pieprzyć pod czaszką.- powiedziała do siebie pod nosem, po czym podniosła się z powrotem na stołek. Spojrzała w lustro. Kobieta nadal tam była.

- Co do… - zaczęła.

- Witaj- powiedziała kobieta w lustrze- jak masz na imię?

- Kurwa, kurwa, kurwa! Zabiję tego palanta, mówił że nic nie dodał do staffu!

- Kurwa to dość dziwny sposób na przedstawienie się innej kobiecie. Poza tym nie wyglądasz mi na taką- kobieta posłała Dominice drwiący uśmiech z drugiej strony lustra.

- Co się dzieje? To kolejny popieprzony sen?

- Nie tym razem, dziecinko. Choć przyznam, że sny to też moja sprawka.

- Co?

- Nie mam zbyt wielkiego pola manewru, jeśli chodzi o kontakt ze światem… Dopóki nie założyłaś mojej bransoletki i nie wprowadziłaś się w hm… odpowiedni stan za pomocą marihuany, nie miałam możliwości przekazania ci czegokolwiek w inny sposób- spokojny, rzeczowy ton kobiety wyprowadził Dominikę z pierwszego szoku.

- Co tu się dzieje? Kim jesteś, i czemu do cholery cię widzę?

- Nazywam się Brigitte i nie żyję od ponad stu lat, a widzisz mnie bo masz moją bransoletkę, a ja mam coś do załatwienia na ziemi, zanim wyruszę dalej. Długo musiałam czekać na taką okazję, ale w końcu się udało. To jak, pomożesz mi?


Ja znam dalszy ciąg;) Chcecie? Opinie mile widziane!

2,5

Mam malinkę. Na czole. Dzięki, kochanie.

sobota, 27 sierpnia 2011

2 (!)

Hahahah! Siedzę sobie, oglądam tv i myślę: "Ch*j z tym, muszę się gdzieś wyżywać, założę sobie bloga!". No i wchodzę na pierwszą platformę blogową jaka mi do ślicznej główki przychodzi, patrzę: można się zalogować przez konto na gmailu- jak wygodnie! Loguję się, a to mój zaginiony blog sprzed ponad roku, założony pod wpływem chwili, jest i czeka! Po napisaniu pierwszego postu zapomniałam o nim na kilka tygodni i wystarczyło mojemu pokręconemu umysłowi, aby zagrzebać informacje o blogu na tyle głęboko, że nie pamiętam nawet na jakiej platformie go założyłam... A tu taka niespodzianka! Cóż, pozostaje się cieszyć, mam godzinę roboty mniej z zakładaniem nowego;) Jak już wspominałam będę się tutaj wyżywać, żeby nie było za bardzo samotnie, to wrzucę jakąś informację o tymże kąciku słowa pisanego na moim fejsbuku, może ktoś zajrzy. To raczej nie będą zwierzenia z dnia całego, ze szczegółowym opisem spożytych posiłków i pełnym harmonogramem. Myślałam bardziej o krótkich scenkach obyczajowo- komediowych, jakie lubią mi się wydarzać, dzięki Bogu, bo chybabym się zanudziła. Może okazjonalnie jakiś wierszyk czy opowiadanie o czarach- marach, bo takie właśnie lubię. Ewentualnie coś może mnie zdenerwować/poruszyć/rozśmieszyć/zbulwersować i będę czuła potrzebę wyrażenia dłuższej opinii o tymże niż jakieś "LOL" na tablicy fb. Wszelkie komentarze będą mile widziane, albowiem lubię czytać, wszystko, nawet nalepki na środkach czystości podczas... khm... składania ofiary Porcelanowej Bogini w mojej łazience. Tyle tytułem wstępu (drugiego już, ależ jestem rozpustna!), a oto i pierwsza scenka obyczajowa:

Po pół dnia porządkowania mojego pokoju (bo książkom zaczyna brakować miejsca...) czekam na reakcję ze strony Kochania. Kochanie nie przejawia jednak większego zainteresowania moim doniosłym dziełem w postaci niezwykle czystej i zachęcająco pustej półki na książki. W końcu, po kilku minutach oczekiwania, nie wytrzymuję i z lekkim wyrzutem przemawiam:
- Kotek, nawet nie zauważyłeś, jak sobie ładnie od nowa poukładałam na półce...
- No ładnie sobie poukładałaś.
- Ta? A co się zmieniło?
- No ładnie sobie poukłdałaś. O, tu miałaś taki stos chujwiczego.
Ach, te jego poetyckie metafory!

Wracam do kojąco nudnego filmu w TV, buźka!