piątek, 22 czerwca 2012

12

(...)Krzywo nałożona dziecięca czapka z wełnianym pomponem podskakiwała śmiesznie w rytm jego kroków. W prawej ręce dzierżył jak topór starą szczotkę klozetową. Z każdą sekundą dystans pomiędzy nim a słabnącą najwyraźniej dziewczyną malał. Kobra i Czarna Mamba zdecydowały poczekać na rozwój wypadków- w końcu było zimno, Czarna nie miała spodni a Skwara, nie oszukujmy się, nie należała do ich ulubionych koleżanek. Facet, roboczo nazwany przez nie "Heniek" od razu zdobył ich sympatię. W końcu nastąpiło nieuniknione- Heniek dopadł do Skwary. To, co stało się później, na zawsze odmieniło życia naszych bohaterek. No, może nie aż tak. Bowiem Heniek obalił tlenioną blondynę na beton parkingu, tuż pod jedną z licznych latarni i wbił jej zaostrzony koniec szczotki klozetowej prosto w oko. Krzyk urwał się na najwyższej nucie, ciało Skwary drgnęło kilka razy, stukając różowymi obcasami o beton i znieruchomiało. Heniek z uśmiechem wyciągnął szczotkę z głowy ofiary, rozbryzgując dookoła szarą masę. Tak oto mieszkańcy Lubarkowa otrzymali niezbity dowód o istnieniu mózgu Skwary.
Zszokowane bohaterki pisnęły, ni to ze strachu, ni z zachwytu. Spojrzały na siebie z niemym pytaniem: co robić? Skwara, jakkolwiek niezbyt lubiana (eufemizm) przez okoliczne towarzystwo płci żeńskiej (mężczyźni tolerowali ją, ponieważ miała moc ssącą lepszą niż odkurzacz i lubiła tę moc prezentować przy każdej okazji), jednak była "swoja", a nie można jakiemuś przybłędzie pozwolić zabijać swoich, bo się przyzwyczai. Gdyby zgwałcił, to inna historia, ale tak od razu szczotką klozetową w oko? Podczas tej sekundy niemego porozumienia, postanowiły działać. Niebezpieczeństwo trzeba zneutralizować, a kto zrobi to lepiej niż dwie laski, których w Lubarkowie boją się nawet koksy z siłowni w piwnicy u Kosy? W tym samym momencie wysiadły z samochodu, Kobra w swoim wysłużonym szarym dresie i glanach, Czarna w ortalionowej bluzie sięgającej do połowy nagich pośladków i korkach do biegania, których kolce wbiły się w niejeden czerep. Szybka wizyta na tylnym siedzeniu auta po niezbędny sprzęt i były gotowe. Raźnym krokiem ruszyły w stronę napastnika, który akurat sprawdzał autentyczność biustu Skwary za pomocą zębów. Zanim zorientował się, że coś się dzieje, nasze bohaterki stały już nad nim. W dłoni Kobry pewnie zaciśnięty był kij bejsbolowy, któremu zaschnięte tu i ówdzie plamy krwi dodawały jedynie uroku. Czarna uzbroiła się w swój nieodłączny kastet, a w drugiej ręce dzierżyła wzorowo wykonanego "tulipana". Heniek potoczył błędnym spojrzeniem po nowo przybyłych, po czym uśmiechnął się szeroko i wskazując swoją szczotką na krwawiące zwłoki Skwary, wykrzyknął:
-Badziolo, badziolo!
I tak już zdenerwowana utratą kolejnych spodni Czarna nie wytrzymała i kopnęła Heńka prosto w twarz. W rozbryzgu krwi i kilku zębów, mężczyzna poleciał w tył i wylądował na plecach, jęcząc niemrawo. Szczotkę jednak wciąż trzymał kurczowo w dłoni.
-Badziolo...?- zapytał płaczliwie, kiedy już w połowie połknął a w połowie wypluł krwawą breję.
-E, on chyba jakiś upośledzony jest... A takich to się nie bije- w Kobrze odezwało się sumienie, do jej pamięci powróciły lekcje religii w podstawówce, kiedy gruba i śmierdząca katechetka wbijała jej do głowy miłość do bliźnich za pomocą nogi od stołu.
-Ale Skwara! Zrobił jej w głowie dziurę!- Czarna nie chodziła na religię w podstawówce.
-Może zadzwonimy po psiarnię? Zgarną go i będziemy miały z głowy...
-No co ty? Wypuszczą go bo jest nie tenteges i znów kogoś zaciuka. A jak się wyda, że miałyśmy go na swojej łasce i nic nie zrobiłyśmy, to będziemy musiały spierdalać do Australii, żeby nas nie dorwali zrozpaczeni kochankowie Skwary.
-No, niby racja. To co z nim robimy?
-Ja proponuję na początek zabrać mu broń. Niby szczotka od kibla, ale jak sprawnie się nią posługuje!
-Dobra, ja go przytrzymam, a ty łap.
Kiedy tylko Heniek zorientował się, co się święci, próbował się wyrwać z uścisku Kobry, przy okazji wbijając szczotkę w ten otwór Czarnej Mamby, do którego zbliżanie się niejeden śmiałek przyprawił życiem, a kilku nawet przyrodzeniem.
-OOOOOOOOO KUUUUURWAAAAA! Zapierdolę cię ty gnoju!- ten krzyk obudził pewnie pół Lubarkowa. Trzeźwe pół.






Na dziś tyle, idę napierdalać w simsy. Będzie chęć czytelników, będzie kontynuacja. Chociaż nie znam zbyt wiele osób, które pragnęłyby kontunuacji TEGO...

11

Jak widać, z silną wolą u mnie słabo, ale skoro za tydzień muszę oddać pierwszy rozdział pracy licencjackiej, postanowiłam zrobić COKOLWIEK innego, a że mój limit na twarzoksiążce to dwie godziny, padło na bloga. Nie mam zamiaru pisać Wam, co się działo od ostatniego wpisu, bo i tak czytają to trzy osoby, które doskonale wiedzą co u mnie. Pozwolę sobie przejść od razu do anegdoty, której wspomnienie skusiło mnie do wizyty tutaj.

Po 7 godzinach spędzonych w upale na stadionie budowlanych prawa strona mojego ciała przybrała kolor dojrzałego pomidora. Najbardziej ucierpiało ramię i łopatka. Pierwszą pomocą był oczywiście niezawodny kefir. Po meczu pojechaliśmy do Michała, gdzie zdjęłam moją wspaniałą koszulkę Tytanów (możecie ją podziwiać do woli na zdjęciu na fb- miałam wtedy jeszcze relatywnie normalny kolor...), luby zaaplikował mi na plery pół butli kefiru po czym zaproponował udko pieczone na obiad, na co z chęcią przystałam, jako że cały dzień żywiłam się radością z wygranej i arbuzem, który w połowie dnia był już ciepły. Aby nie mierzić teściowej in spe widokiem siebie w samym staniku, owinęłam się moją koszulką, co jednak znacznie utrudniało spożywanie udka pieczonego. Mama mojego Michasia jest jednak kobietą wyrozumiałą i niejedno w życiu widziała, kazała mi się z tej bluzki odwinąć, przecież mam stanik, a w domu nikogo innego nie ma. W związku z tym koszulka poleciała w kąt a ja się wzięłam za jedzenie na poważnie. Jednak po kilku kęsach zauważyłam, że siedzący na przeciwko mnie Michaś, ma dziwną minę. Po chwili wypalił:
- Nie no, weź się zakryj czymś, bo teraz ja nie mogę się skupić na jedzeniu...
Poczułam się miło połechtana komplementem, jednak obecność duszącej się ze śmiechu teściowej zepsuła atmosferę...


Taka sobie o ta historyjka ale niech będzie na rozgrzewkę. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie (jak na przykład nieodparta chęć napisania podrozdziału o biologicznych uwarunkowaniach mowy) to dostaniecie drugą część najbardziej niepokojącego wytworu mojej pisarskiej wyobraźni, który porzuciłam w listopadzie ubiegłego roku.

PS. Wpis ten jest dedykowany mojemu najwierniejszemu fanowi, który krzyczy na mnie, że nic nie piszę za każdym razem, kiedy się spotkamy, mimo że wszyscy pozostali zapomnieli już, że ten blog w ogóle istnieje. Kuba, to najlepiej pokazuje, jak ubogie jest Twoje życie:D

poniedziałek, 14 listopada 2011

10

Bardzo przepraszam za to okrutne opóźnienie, ale bardzo dużo się dzieje ostatnio. Jak tylko znajdę troszkę czasu i polotu to dokończę tę mrożącą krew w żyłach historię, słowo harcerza!

piątek, 4 listopada 2011

9

OSTRZEŻENIE!To najbardziej chory i pokręcony wytwór mojej (i Gonza) wyobraźni, jaki kiedykolwiek ujrzał światło dzienne. Odłóżcie na bok uprzedzenia i kolację. Ciąg dalszy uzależniony jest o dwóch czynników: waszej chęci i tego, czy nie skierują nas na badania psychiatryczne.



Była zimna listopadowa noc. Silnik lekko poobijanego golfa mruczał zachęcająco. Kobra i Czarna Mamba (imiona zmienione) siedziały w samochodzie popijając żurawinowego Reddsa i opychając się mordoklejkami. Pusty już parking pod Tesco wydawał się świetnym miejscem, żeby się upić i narobić sobie wstydu. Czarna Mamba beknęła głośno i stwierdziła:
- Muszę się odpryskać- ze sposobu w jaki była ubrana i wyglądu jej fryzury można było z dużą dawką pewności wnosić, że czynność ta może odbyć się na stojąco. W sumie to nikt nie wiedział do końca, co ma w majtkach Czarna Mamba. A ci co wiedzieli, nie chcieli mówić. W ogóle przestali mówić...
- Tylko nie idź za daleko, lubię patrzeć jak sikasz- zwierzyła się niespodziewanie Kobra.
- Eeee... okej?- Czarna, mimo swoich licznych perwersyjnych doświadczeń była w lekkim szoku, ale postanowiła nie robić przykrości przyjaciółce, która znana była z tego, że ludzie którzy sprawiali jej przykrość, często w dziwnych okolicznościach schodzili z tego padołu. Otworzyła drzwi samochodu, do którego wpadło mroźne powietrze zalatujące dymem, szambem i czymś co zdechło jakiś czas temu. Wyszła i chwiejnym krokiem oddaliła się o kilkanaście metrów, kucając (o dziwo!) pod niskim murkiem, który niejedno już widział- nie zareagował więc na i ten, nieznany nikomu widok. Nieco speszona, odwróciła się tyłem do samochodu przyjaciółki, dopiero po dłuższej chwili zdając sobie sprawę, że nie zdjęła spodni. Niestety, było już za późno. Dziewczyna krzyknęła:
- No kurwa mać, to już drugie spodnie w tym tygodniu!- po czym nastąpiła wiązanka najbardziej wyszukanych epitetów rodem z najgorszej speluny w Lubarkowie. Po dokonaniu niezbędnych czynności fizjologicznych wstała, po czym zamaszystym ruchem zdjęła niezbyt przyjemnie pachnące dresy z pośledniego ortalionu. Wrzuciła je do stojącego nieopodal śmietnika i biegiem ruszyła w stronę cieplutkiego i przytulnego samochodu. Mniej więcej w połowie drogi zorientowała się, że przez niewielką szparę uchylonych drzwi pasażera wydobywa się gęsty, biały dym. Przyspieszyła- musiała domknąć drzwi! Już w samochodzie zrobiła głęboki wdech i za moment już nie pamiętała, że jej ulubione ortaliony leżą w śmietniku. Było śmiesznie, bo z Kobrą zawsze było śmiesznie. Jednym z jej rozlicznych talentów było mieszanie zioła w istnie nieziemskie kombinacje. Oczywiście nic tak dobrze nie smakuje pod skręta, jak najtańszy w mieście jabol. Po kilkunastu minutach, kiedy w samochodzie było już nieco bardziej przejrzyście, a butelka po jabolu beztrosko blokowała pedał gazu (bezpieczeństwo przede wszystkim!), dziewczyny zauważyły sześć osób biegnących w stronę parkingu z ciemnej uliczki. Kilka sekund później ustaliły wspólnie, że były to tylko dwie osoby. Jedną z nich była Skwara- miejscowy "lachon", teraz biegnąca rozpaczliwie na różowych szpilkach po nierównym bruku uliczki. Jej tlenione włosy rozwiewały się od pędu, a makijaż, który zwykle zdawał się być na stałe przyrośnięty do jej pospolitej twarzy, spływał malowniczo po policzkach i szyi. Był to zaiste niespotykany widok- nic dziwnego, że przykuł uwagę naszej dwójki. Jeszcze dziwniejszy był człowiek biegnący za Skwarą. Miał ze dwa metry wzrostu i był ubrany w jeden z tych kubraczków, które noszą zwykle woźne w szkołach. Na jego stopach odzianych w czerwone skarpetki jaśniały białe, skórzane sandały. Krzywo nałożona dziecięca czapka z wełnianym pomponem podskakiwała śmiesznie w rytm jego kroków. W prawej ręce dzierżył jak topór starą szczotkę klozetową. Z każdą sekundą dystans pomiędzy nim a słabnącą najwyraźniej dziewczyną malał. Kobra i Czarna Mamba zdecydowały poczekać na rozwój wypadków- w końcu było zimno, Czarna nie miała spodni a Skwara, nie oszukujmy się, nie należała do ich ulubionych koleżanek. Facet, roboczo nazwany przez nie "Heniek" od razu zdobył ich sympatię. W końcu nastąpiło nieuniknione- Heniek dopadł do Skwary. To, co stało się później, na zawsze odmieniło życia naszych bohaterek. No, może nie aż tak. Bowiem Heniek obalił tlenioną blondynę na beton parkingu, tuż pod jedną z licznych latarni i wbił jej zaostrzony koniec szczotki klozetowej prosto w oko.

czwartek, 6 października 2011

8

Dużo się dzieje ostatnio. Ale jest ok;) Przynajmniej Michał zapewnia mi przednią rozrywkę, no i Wam przy okazji:P

Wsiadamy do samochodu pod moim domem, jedziemy do Michała na noc (bo ma telewizję, a ja nie...). Miałam jak zwykle zjeść u niego kolację, kupiłam sobie dzień wcześniej pasztecik drobiowy, normalnie pycha. Ale że jestem zamot, to pasztecik został w domu.
- Kurde, pasztetu nie wzięłam z domu...
Michał patrzy na mnie, uśmiecha się dookoła głowy i wypala:
- A ja wziąłem...
Noż kurde!


Jedziemy samochodem, ja nadal obrażona za numer z pasztetem. I męczę go, że jak on mógł i że cham z niego i prostak. I że nigdy się nie umie powstrzymać jak mu się jakiś chamski tekst ciśnie na te jego słodkie usta. Na to Michał odpowiada, że i tak się powstrzymał z jednym(!) tekstem jak byliśmy po drodze w Tesco. Moja babska ciekawość (a niech ją weźmie cholera...) nie pozwala mi tak tego zostawić, w związku z czym wypalam:
- Obiecuję, że się nie obrażę, jak mi powiesz o co chodziło.
- No dobra.- bla bla, tekst słaby jak na jego możliwości, więc nie przytoczę, żeby go nie kompromitować, macie go przecież za mistrza ciętej riposty. No w każdym razie, tekst był mnie obraził i tyle. W związku z czym krzyczę:
- Kłamałam! Foch!
- O Ty! Nienawidzę Cię!
- Ja Ciebie też! To co, seksik?

Taka już ze mnie nieuleczalna seksoholiczka;D

piątek, 16 września 2011

7

Ostatnio mój świat zamknął się do absolutnie jednego tematu: dzieci. Pomijając ciążę mamy i uroczy brzuszek Gosi z mojej grupy, na widok którego gęba mi się śmieje, spędzam kilka godzin dziennie obserwując trzecioklasistów. W przeciwieństwie do pierwszaków obserwowanych wczoraj, a przypominających stado mało rozgarniętych szympansów, "nasze" dziewięciolatki to już są tacy dorośli, tylko w słodkich, małych ciałkach. A skoro tak, to i problemy mają dorosłe...

Dzieci mają zrobić wycinanki, które przykleją jako ozdoby do regulaminu klasy. My, czyli "Panie" mamy im pomóc, doradzić, tudzież cośtam narysować na kolorowym papierze. Chodzę więc po sali i pomagam- tu narysuję chmurkę, tam pochwalę... Jest jednak jeden Michał, który z uporem wycina sobie kółka i kwadraty a na moje propozycje pomocy reaguje wyniosłym milczeniem (nie wiem, czy umiecie sobie wyobrazić wyniośle milczącego dziewięciolatka, ale widok jest przekomiczny) godnym cesarza. W końcu wychowawczyni każe przynosić dzieciom swoje dzieła, z zastrzeżeniem, że figury geometryczne nie będą brane pod uwagę jako kandydaci. Dzieci biegną pokazać swoje kwiatuszki, słoneczka, dinozaury i inne badziewia, tylko Michał siedzi w ławce z zaciętą miną. Mikołaj, taki dobry kolega proponuje mu nieśmiało:
- To może poproś panią o pomoc?
Na co oburzony Michał odpowiada tubalnym (jak na dziewięciolatka) głosem:
- Ja tu będę gospodarzem! Ja się nie mogę kompromitować!

Jak tu nie kochać dzieci?

PS. Czy ktoś pamięta moje hasło do internetowego konta bankowego? Grrr...

poniedziałek, 5 września 2011

6

W Okunince jakiś szalony naukowiec wyhodował zmutowaną odmianę komarów. Są szybkie, inteligentne i rozmnażają się szybciej niż Chińczycy. Odporne są także na ciosy otwartą dłonią oraz pięścią jak również na wszelkiego rodzaju aerozole i płyny przeciwko owadom. Nie mają konkretnej pory wzmożonej aktywności, atakują przez całą dobę. Sam atak jet bezbolesny, dopiero po kilku godzinach bezbronna ofiara zauważa, że nadużywa paznokci i zaczyna zastanawiać się, kiedy do k**wy nędzy ten mały sk**wiel wbił się w próbujące wypocząć kulturalnie ciało. W związku z powyższym... Wyjazd i tak się udał! Chociaż chyba wolałabym krokodyla w jeziorze (jest taki film nawet, pierwszy horror jaki widziały moje niewinne, dziecięce oczęta), czyste jest, to przynajmniej spojrzałabym niebezpieczeństwu w oczy... A nie tak o... Nie wiadomo jak, kiedy i skąd, i bum! Masz na twarzy bąbel wielkości dorodnej pieczarki. Ech... Jeden epizod (nie związany z komarami) zdawał się rozbawić mojego lubego do łez.

Stoję po pas w wodzie, Michaś siedzi na molo i czyta. Woda przejrzysta, cudna! Patrzę więc w dół, chcąc ocenić jej przejrzystość licząc palce u stóp. Ale moją uwagę przyciąga coś innego- potworny wręcz widok, mrożący krew w moich zmaltretowanych przez komary żyłach. Ja za to przyciągam uwagę Michała.
- Na co ty się tak patrzysz?
- Aj, bo lustrzycę mam...- Jak każdy wie, lustrzyca to okropne schorzenie, więc nie wiem, z czego tu się śmiać! A jednak się śmieje. Długo i radośnie. Cieszę się, że mogę dostarczyć tak przedniej rozrywki!
- No i co tam zobaczyłaś?
- No właśnie nic! Ogólnie to chciałam zobaczyć stopy... No i stopy zobaczyłam... Ale jakbym tak obcięła paznokcie...

W związku z powyższym, dziś idę na siłownię!